Niedziela, 19 sierpnia 2012
Częstochowa - Boronów - Piasek - Kalety - Brusiek - Tworóg - Ciasna - Pawłonków - Dobrodzień - Olesno - Częstochowa
Ufff, dojechałem. Dałem radę. Jeszcze rano nie byłem pewien czy z moją obecną częstotliwością jazdy zdołam przejechać wcześniej zakładany dystans (150 km).
Jednak zaskoczyłem sam siebie. Z moją formą nie jest tak źle. ;)
Zastanawiam się teraz czy przejeżdżanie takich dystansów jest normalne ? :)
Bo szczerze mówiąc ani to nie było przyjemne, ani normalne. Człowiek mimo niskiej kondycji decyduje się na taką wyprawę i jedzie. Co pcha go do tak szalonego czynu ? Myślę, że potrzeba sprawdzenia i zarazem udowodnienia światu, że jest się coś wartym. Nie każdy miałby tyle sił mentalnych i dążył uparcie do celu. W ty skwarze, ruchu samochodowym, mijając kolejne miasta i miasteczka, w których życie płynie swoim torem. ;) Ot taki miałem filozoficzną myśl, którą chciałem zapisać.
Czas na trochę tekstu z samej trasy. Wstałem rano o 5:30 i skrupulatnie przygotowywałem się do wyjazdu. Zjadłem kaszkę o smaku truskawkowym i chyba będę tak robił przed każdym porannym wyjazdem. Najlepiej mi wchodzi i nie powoduje problemów żołądkowych. Zapakowany ruszyłem na miejsce spotkania z nowym szosowcem. Po wymianie uścisków ruszamy. Początkowo jedzie mi się tragicznie. Myślę nad rezygnacją z dalszej jazdy, ale nie chcę jeszcze zawodzić mojego kompana. Robię co mogę... W głowie kłębią się same pesymistyczne myśli. Dramat potęguje brak drogi, po której wytyczyłem trasę. Dobre kilka kilometrów asfaltu jest zerwane. W efekcie nie mamy jak dojechać do Koszęcina.
Postanawiamy pojechać objazdem i nadrabiamy sporo kilometrów do Piasku, a potem przez Kalety dostajemy się do Tworoga omijając Koszęcin, który nie chciał nas ugościć. W tym momencie czuję się już znacznie lepiej. Organizm wszedł na odpowiednie obroty i mogę jechać dalej.
Decydujemy się na jazdę drogą krajową nr 11 okalającą Lubliniec. Niestety jest ona w remoncie i miejscami idziemy z buta lub bardzo zwalniamy w obawie przed pocięciem opon ostrymi kamyczkami.
A mogliśmy jechać przez Zawadzkie... Cóż, wracać nie będziemy. Robi się już bardzo ciepło i zdejmuję dodatkową bluzę wraz z bufem. Jedziemy drogą krajową na Opole żeby później z niej zjechać i dostać sie na właściwą trasę prowadzącą przez Dobrodzień. Dodam, że mimo dobrego samopoczucia ciągle mam obawę żeby nie odcięło mi prądu.
W Dobrodzieniu robimy przerwę i zaraz po niej udajemy się do Olesna. Odcinek mija szybko. W Olesnie kolejny postój i ruszamy. Kilka razy zaciągam i im bliżej domu sił ubywa. 4 kilometry przed Częstochową zmieniam kierunek i żegnam się z moim towarzyszem. Jadę ostatkami sił i już wiem, że dojadę.
Wlekę się, ale docieram do domu. Ostatni podjazd tak daje mi w kość, że wywołuje skurcze w prawej nodze. Dokręcam tylko jedną nogą i słaniam się na rowerze. Jest, jest, jest! Nowy rekord. 165 km.
Obiad zjadam w częściach ledwo oddychając. Nawet nie wpisuję nic na bikestats, zostawiam rower, rzucam ubrania i biorę szybki prysznic żeby położyć się spać.
Teraz po dwóch godzinach czuję się dobrze. Nawet tine linesy się poprawiły na udach. Niestety opaliłem tylko jedną rękę. :D To przez to słońce. ;)
To by było na tyle. Dziękuję i do widzenia. :)
Czas na zdjęcia. ;)
Ogolić. ;)
Przygotować.
Zapakować i jechać. ;)
Mam obsesję na punkcie fotografowania mojego roweru. ;)
Grunt to wykorzystać okazję i... się "sfocić". ;DDD
Kościół w Dobrodzieniu.
Jednak zaskoczyłem sam siebie. Z moją formą nie jest tak źle. ;)
Zastanawiam się teraz czy przejeżdżanie takich dystansów jest normalne ? :)
Bo szczerze mówiąc ani to nie było przyjemne, ani normalne. Człowiek mimo niskiej kondycji decyduje się na taką wyprawę i jedzie. Co pcha go do tak szalonego czynu ? Myślę, że potrzeba sprawdzenia i zarazem udowodnienia światu, że jest się coś wartym. Nie każdy miałby tyle sił mentalnych i dążył uparcie do celu. W ty skwarze, ruchu samochodowym, mijając kolejne miasta i miasteczka, w których życie płynie swoim torem. ;) Ot taki miałem filozoficzną myśl, którą chciałem zapisać.
Czas na trochę tekstu z samej trasy. Wstałem rano o 5:30 i skrupulatnie przygotowywałem się do wyjazdu. Zjadłem kaszkę o smaku truskawkowym i chyba będę tak robił przed każdym porannym wyjazdem. Najlepiej mi wchodzi i nie powoduje problemów żołądkowych. Zapakowany ruszyłem na miejsce spotkania z nowym szosowcem. Po wymianie uścisków ruszamy. Początkowo jedzie mi się tragicznie. Myślę nad rezygnacją z dalszej jazdy, ale nie chcę jeszcze zawodzić mojego kompana. Robię co mogę... W głowie kłębią się same pesymistyczne myśli. Dramat potęguje brak drogi, po której wytyczyłem trasę. Dobre kilka kilometrów asfaltu jest zerwane. W efekcie nie mamy jak dojechać do Koszęcina.
Postanawiamy pojechać objazdem i nadrabiamy sporo kilometrów do Piasku, a potem przez Kalety dostajemy się do Tworoga omijając Koszęcin, który nie chciał nas ugościć. W tym momencie czuję się już znacznie lepiej. Organizm wszedł na odpowiednie obroty i mogę jechać dalej.
Decydujemy się na jazdę drogą krajową nr 11 okalającą Lubliniec. Niestety jest ona w remoncie i miejscami idziemy z buta lub bardzo zwalniamy w obawie przed pocięciem opon ostrymi kamyczkami.
A mogliśmy jechać przez Zawadzkie... Cóż, wracać nie będziemy. Robi się już bardzo ciepło i zdejmuję dodatkową bluzę wraz z bufem. Jedziemy drogą krajową na Opole żeby później z niej zjechać i dostać sie na właściwą trasę prowadzącą przez Dobrodzień. Dodam, że mimo dobrego samopoczucia ciągle mam obawę żeby nie odcięło mi prądu.
W Dobrodzieniu robimy przerwę i zaraz po niej udajemy się do Olesna. Odcinek mija szybko. W Olesnie kolejny postój i ruszamy. Kilka razy zaciągam i im bliżej domu sił ubywa. 4 kilometry przed Częstochową zmieniam kierunek i żegnam się z moim towarzyszem. Jadę ostatkami sił i już wiem, że dojadę.
Wlekę się, ale docieram do domu. Ostatni podjazd tak daje mi w kość, że wywołuje skurcze w prawej nodze. Dokręcam tylko jedną nogą i słaniam się na rowerze. Jest, jest, jest! Nowy rekord. 165 km.
Obiad zjadam w częściach ledwo oddychając. Nawet nie wpisuję nic na bikestats, zostawiam rower, rzucam ubrania i biorę szybki prysznic żeby położyć się spać.
Teraz po dwóch godzinach czuję się dobrze. Nawet tine linesy się poprawiły na udach. Niestety opaliłem tylko jedną rękę. :D To przez to słońce. ;)
To by było na tyle. Dziękuję i do widzenia. :)
Czas na zdjęcia. ;)
Ogolić. ;)
Przygotować.
Zapakować i jechać. ;)
Mam obsesję na punkcie fotografowania mojego roweru. ;)
Grunt to wykorzystać okazję i... się "sfocić". ;DDD
Kościół w Dobrodzieniu.
- DST 165.02km
- Czas 06:04
- VAVG 27.20km/h
- HRavg 147 ( 73%)
- Kalorie 4182kcal
- Sprzęt Merida Road Race 880-16.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie nooo, nie przesadzaj z tą słabością. Od Olesna szybko kręciłeś, sam miałem problemy żeby wskoczyć na ciut wyższe obroty. A tak w ogóle to ten Dobrodzień taki fioletowaty :).
MisterDry - 09:09 wtorek, 21 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!