Niedziela, 10 kwietnia 2011
Śniadanie w Olsztynie
Cały tydzień zawaliłem jeżeli chodzi o trening , bo bolało mnie gardło i czułem się strasznie słaby.No ale w niedzielę to już nie ma zmiłuj i trzeba było ruszyć.
Pogoda nie zapowiadała sie dobrze ale jednak zostałem rano mile zaskoczony.
Świeciło słońce ale wiał mocny wiatr.
Przygotowałem się i ruszyłem na miejsce zbiórki w nadziei ,że ktoś się przyłączy.
Czekam aż nagle widzę kolarza lecz jechał inną trasą.
No nic - jadę sam - pomyślałem i jak pomyślałem , tak zrobiłem.
Miejsce zbiórki(róg Artyleryjskiej i Matejki).
Najpierw przejazd przez aleje.Niech wiedzą,że jadę :D
Przejechałem obok giełdy na Zawodziu i tak cisnąłem sobie spokojnym tempem aż do Olsztyna.Zjadłem sobie bułasa z dżemem i miałem jechać do Złotego potoku ale droga na Biskupice jest strasznie pocięta i zrezygnowałem.
Wobec tego ruszyłem na Turów.
Olsztyńskie skałki od tyłu.
Droga na Turów.
Pojechałem przez Turów , Bukowno, i Przymiłowice(czy jakoś tak się to nazywało)
ale zwątpiłem w ostatniej miejscowości gdyż nie bardzo wiedziałem jak dalej jechać.Wróciłem tą samą trasą ale teraz już miałem ostry "wmordewind".
Wzniesienie przed Turowem.
W drodze powrotnej z jakiegoś podwórka wyleciał taki mały wredny kundel co to nie ma co robić w niedzielę tylko gonić kolarzy.Skubaniec był szybki , a ja miałem za chwilę tory do przejechanie i musiałem tam zwolnić żeby szosy nie rozpieprzyć.
Była jeszcze opcja żeby skręcić drogą w dół zamiast przez tory ale kundel nie wytrzymał przed samymi torami tempa i 1:0 dla mnie. :D
Nie wiem jaką miałem prędkość ale cisnąłem mocno.
Kundlowi też należy się szacun ,że taki mocny miał sprint.:D
Przed wyjazdem z Turowa kolejna sytuacja.Wyprzedzają mnie samochody , a ja wjeżdżam do lasu.Cisza jak makiem zasiał.Bezwietrznie.Po lewej las brzozowy.Widać wszystko.Po prawej ciemny gęsty stary las.Widzę kontem oka(a kąt mam dobry :D), jakiś cień w tym lesie.Trochę mi ciarki po plecach przeszły i zaczynam wyobrażać sobie sytuację jak z horroru.Ale patrzę , a tu na drogę wychodzi młoda sarna/jelonek i widzę ,że mnie nie widzi , bo jadę cicho moją szosóweczką.Głowę miała obróconą w stronę odjeżdżających samochodów.Wypinam blok i cykam fotkę.Chciałem podjechać jeszcze bliżej ale zwiała jak mnie zauważyła.
Coś widać ale jednak byłem zbyt daleko.
Potem już obyło się bez niespodzianek i wracałem sobie pod wiatr.
W okolicach Ocynkowni zatrzymałem się i zadzwoniłem do babci wprosić się na kawę.
Znając moją babcie wiedziałem ,że na kawie się nie skończy i władowała we mnie obiad.Chwilę poleżałem sobie na kanapie i czas wracać do domu.
Znowu lans przez aleje i po chwili byłem w domu.
Podsumowując; jazda samemu ma plusy; między innymi można sporo zwiedzić i nie martwić się o tempo jazdy.
Minusy też ma , bo nie ma kto dawać mocnych zmian czyli tego co lubię.
Pogoda nie zapowiadała sie dobrze ale jednak zostałem rano mile zaskoczony.
Świeciło słońce ale wiał mocny wiatr.
Przygotowałem się i ruszyłem na miejsce zbiórki w nadziei ,że ktoś się przyłączy.
Czekam aż nagle widzę kolarza lecz jechał inną trasą.
No nic - jadę sam - pomyślałem i jak pomyślałem , tak zrobiłem.
Miejsce zbiórki(róg Artyleryjskiej i Matejki).
Najpierw przejazd przez aleje.Niech wiedzą,że jadę :D
Przejechałem obok giełdy na Zawodziu i tak cisnąłem sobie spokojnym tempem aż do Olsztyna.Zjadłem sobie bułasa z dżemem i miałem jechać do Złotego potoku ale droga na Biskupice jest strasznie pocięta i zrezygnowałem.
Wobec tego ruszyłem na Turów.
Olsztyńskie skałki od tyłu.
Droga na Turów.
Pojechałem przez Turów , Bukowno, i Przymiłowice(czy jakoś tak się to nazywało)
ale zwątpiłem w ostatniej miejscowości gdyż nie bardzo wiedziałem jak dalej jechać.Wróciłem tą samą trasą ale teraz już miałem ostry "wmordewind".
Wzniesienie przed Turowem.
W drodze powrotnej z jakiegoś podwórka wyleciał taki mały wredny kundel co to nie ma co robić w niedzielę tylko gonić kolarzy.Skubaniec był szybki , a ja miałem za chwilę tory do przejechanie i musiałem tam zwolnić żeby szosy nie rozpieprzyć.
Była jeszcze opcja żeby skręcić drogą w dół zamiast przez tory ale kundel nie wytrzymał przed samymi torami tempa i 1:0 dla mnie. :D
Nie wiem jaką miałem prędkość ale cisnąłem mocno.
Kundlowi też należy się szacun ,że taki mocny miał sprint.:D
Przed wyjazdem z Turowa kolejna sytuacja.Wyprzedzają mnie samochody , a ja wjeżdżam do lasu.Cisza jak makiem zasiał.Bezwietrznie.Po lewej las brzozowy.Widać wszystko.Po prawej ciemny gęsty stary las.Widzę kontem oka(a kąt mam dobry :D), jakiś cień w tym lesie.Trochę mi ciarki po plecach przeszły i zaczynam wyobrażać sobie sytuację jak z horroru.Ale patrzę , a tu na drogę wychodzi młoda sarna/jelonek i widzę ,że mnie nie widzi , bo jadę cicho moją szosóweczką.Głowę miała obróconą w stronę odjeżdżających samochodów.Wypinam blok i cykam fotkę.Chciałem podjechać jeszcze bliżej ale zwiała jak mnie zauważyła.
Coś widać ale jednak byłem zbyt daleko.
Potem już obyło się bez niespodzianek i wracałem sobie pod wiatr.
W okolicach Ocynkowni zatrzymałem się i zadzwoniłem do babci wprosić się na kawę.
Znając moją babcie wiedziałem ,że na kawie się nie skończy i władowała we mnie obiad.Chwilę poleżałem sobie na kanapie i czas wracać do domu.
Znowu lans przez aleje i po chwili byłem w domu.
Podsumowując; jazda samemu ma plusy; między innymi można sporo zwiedzić i nie martwić się o tempo jazdy.
Minusy też ma , bo nie ma kto dawać mocnych zmian czyli tego co lubię.
- DST 66.00km
- Sprzęt Merida Road Race 880-16.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!